Wieczór marzł pod chmurą.
Biała błąkała się klacz.
Płakał chłopak ponuro.
Ktoś powtarzał: nie płacz.
Wierzby zginały się łzawo,
włosy płukały w rzece.
Wietrzyk kudłacił trawy,
wolny, znikał dalece.
Wydawała się jakby
po cygańsku piosenka -
cicho cicho, jej słabo
towarzyszyły bębenki.
Kto tu śpiewał i płakał?
Nie słuchaj, babcia mówiła.
To dusze cyganów, biedaków
kule niemieckie zgubiły.
Spałam nocą niedobrze:
do mnie przychodzili niemcy.
Myły włosy w cynobrze
zgięte wierzby na rzece.